W poniedziałek naszła mnie wielka ochota na sprzątanie. A że
nie często mi się takowa zdarza, postanowiłam okazję wykorzystać. Tym bardziej,
że zbliżają się święta. A w niedzielę miała być impreza urodzinowa Hani.
Sprzątało mi się nadzwyczaj przyjemnie. Aż do środy. Hania
przyszła z przedszkola zmęczona i rozdrażniona. A ja musiałam koniecznie wtedy dokończyć
mycie drzwi do łazienki, żeby zrealizować swój program minimum na ten dzień.
Przeszkadzała. Marudziła. Wciąż zadawała pytania „czemu…?”. Pomyślałam w końcu, że może
pomóc. Wręczyłam jej suchą chusteczkę i wskazałam na drzwi wejściowe. Ale ona
chciała czyścić na mokro… W końcu na nią nakrzyczałam. A potem poszła spać.
Wieczorem okazało się, że ma gorączkę i bierze ją jakieś choróbsko…
Zapomniałam o tym, co ważne.
Gdy ja byłam
dzieckiem, że nie miało dla mnie większego znaczenia, czy drzwi były czyste.
Było mi obojętne, ile razy w tygodniu mama zamiatała podłogę. Nie zależało mi
zupełnie, czy na lustrach było widać odciski palców. Pamiętam natomiast, jaką przyjemność sprawiały mi nasze rodzinne
wycieczki do lasu czy nad rzekę. Wspólne palenie ogniska. Wczasy nad morzem.
Figle i akrobacje z tatą. Pieczenie placków z mamą oraz wylizywanie surowego ciasta
z garnków (z bratem). I gdy zrobiła dla mnie lalkę ze spodni od piżamy oraz
traktorek ze szpulki i gumki recepturki.
Niedawno na facebooku przeczytałam takie hasło:
Coś w tym jest. Choć pewnie są rodzice, którzy mają i klejącą
podłogę i nieszczęśliwe dziecko. A być może istnieją także tacy, którzy mają w
domu idealny porządek i jeszcze znajdują czas dla swoich pociech. Ja w każdym
razie do nich nie należę. Muszę wybierać. Oby z sercem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz