piątek, 7 grudnia 2012

Mniej sprzątania, więcej…



W poniedziałek naszła mnie wielka ochota na sprzątanie. A że nie często mi się takowa zdarza, postanowiłam okazję wykorzystać. Tym bardziej, że zbliżają się święta. A w niedzielę miała być impreza urodzinowa Hani.

Sprzątało mi się nadzwyczaj przyjemnie. Aż do środy. Hania przyszła z przedszkola zmęczona i rozdrażniona. A ja musiałam koniecznie wtedy dokończyć mycie drzwi do łazienki, żeby zrealizować swój program minimum na ten dzień. Przeszkadzała. Marudziła. Wciąż zadawała pytania „czemu…?”. Pomyślałam w końcu, że może pomóc. Wręczyłam jej suchą chusteczkę i wskazałam na drzwi wejściowe. Ale ona chciała czyścić na mokro… W końcu na nią nakrzyczałam. A potem poszła spać. Wieczorem okazało się, że ma gorączkę i bierze ją jakieś choróbsko…

Zapomniałam o tym, co ważne.

 Gdy ja byłam dzieckiem, że nie miało dla mnie większego znaczenia, czy drzwi były czyste. Było mi obojętne, ile razy w tygodniu mama zamiatała podłogę. Nie zależało mi zupełnie, czy na lustrach było widać odciski palców. Pamiętam natomiast,  jaką przyjemność sprawiały mi nasze rodzinne wycieczki do lasu czy nad rzekę. Wspólne palenie ogniska. Wczasy nad morzem. Figle i akrobacje z tatą. Pieczenie placków z mamą oraz wylizywanie surowego ciasta z garnków (z bratem). I gdy zrobiła dla mnie lalkę ze spodni od piżamy oraz traktorek ze szpulki i gumki recepturki. 

 Niedawno na facebooku przeczytałam takie hasło:

Coś w tym jest. Choć pewnie są rodzice, którzy mają i klejącą podłogę i nieszczęśliwe dziecko. A być może istnieją także tacy, którzy mają w domu idealny porządek i jeszcze znajdują czas dla swoich pociech. Ja w każdym razie do nich nie należę. Muszę wybierać. Oby z sercem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz