sobota, 9 sierpnia 2014

Jak ładnie je!

- Jak ona ładnie je! Chciałabym, żeby moje dzieci tak jadły! - usłyszałam od innej mamy w czasie wakacyjnego wyjazdu. Byłam zdziwiona, ponieważ chodziło o Idę (1;10), która: większość swojego życia przesiedziała na trzecim centylu (a bywała i niżej), do trzeciego miesiąca życia średnio co drugi dzień zwracała zawartość swojego żołądka, za nic w świecie nie chciała mleka z butelki, słoiczkowego jedzenia ani papek przygotowanych przeze mnie. Jadała mało, a w czasie ząbkowania i częstych infekcji, bardzo mało. Badania i wizyty u różnych specjalistów nic nie wykazały, poza alergicznością.

Idusia (wtedy 0;5) nie chce kleiku ryżowego
Bałam się o nią, ale starałam zrozumieć i nie zamęczać. Owszem, dwa razy w akcie desperacji chciałam ją zmusić do jedzenia, ale potem płakałyśmy obie, a poza tym było to całkowicie nieskuteczne. Na sumieniu mam jeszcze kilka lżejszych sposobów nakłaniania, tzn. zabawianie zabawkami i śpiewanie piosenek, z czego nie jestem dumna, ale było to dawno i nie potrafiłam inaczej. Dlatego rozumiem tych, którzy stosują różne praktyki na niejadkach, choć ich nie pochwalam, natomiast na jadkach - już nie.

Sama byłam niby-niejadkiem. Wystaną w długiej kolejce szynką konserwową malowałam wzorki na ścianie. Za to sama ściana smakowała mi o wiele bardziej (prawdopodobnie niedobór wapnia), poza tym margaryna, słonina i mięso z nutrii. Mój brak apetytu był leczony citropepsinem oraz (chyba) szwedzkimi żółtymi tabletkami zdobytymi przez ciocię pielęgniarkę. Oba medykamenty były bardzo smaczne, tabletki wykradałam nawet potajemnie z szafki, jednak zwiększały one apetyt jedynie na nie same.

Dwa jedzeniowe koszmary z mojego dzieciństwa to oczywiście szpinakowa breja z przedszkola, poza tym flaki. Pamiętam dobrze szczególnie tą ostatnią potrawę, do której zjedzenia byłam zmuszana na zasadzie "będziesz siedzieć aż zjesz", co skończyło się zwymiotowaniem jej do talerza, a efekcie zaowocowało jeszcze większą nienawiścią do niej, a także do osoby nakłaniającej. Jednak był też pozytywny efekt tego doświadczenia - zbyt dobrze wszystko pamiętam, żebym sama zmuszała swoje czy cudze dzieci do zjedzenia czegokolwiek (poza lekarstwami i poza dwoma chwilami słabości...).

Co mnie oburza w temacie jedzenia? Przede wszystkim zastraszanie. Najgorsze, które usłyszałam (z opowieści) to tekst pani w przedszkolu: "Jedz, bo inaczej mamusia po ciebie nie przyjdzie". Trochę lżejszego kalibru (gdy mój brat chodził do przedszkola): "Jak nie zjesz, zatka się zlew i zaleje całe przedszkole". Myślę i mam nadzieję, że teraz takie historie już się nie zdarzają. I w końcu: "Siedź aż zjesz" - jeszcze lżejsze tortury, ale wciąż tortury.

Co mnie boli? Sytuacje, kiedy dorosły niby łagodnie zachęca do zjedzenia, ale tak naprawdę stosuje na dziecku szantaż emocjonalny. "Łyżeczka za mamusię, za tatusia...", a potem idą po kolei wszyscy członkowie rodziny oraz znajomi. Sposób stosowany chyba już raczej przez starsze pokolenie, ostatni raz słyszałam z ust dziadka w stosunku do wnuczka w czasie tegorocznych wakacji. Nie podobają mi się także następujące "zachęty": "Tatuś tak ciężko pracuje na jedzenie/Mamusia tak się namęczyła przygotowując ten posiłek, a ty nie chcesz jeść", a w wersji dla dorosłych: "Co, nie smakuje ci?". Do niezdrowych technik zaliczyć można nakłanianie do zjedzenia "całego talerzyka" (bo tak wypada albo żeby się nie zmarnowało) oraz wprowadzanie do posiłków elementu rywalizacji (w przedszkolu mojej córki był to konkurs na króla obiadu - kto pierwszy zjadł obiad, otrzymywał tytuł i nagrodę).

Co mnie martwi? Wszelkie sposoby zabawiania dziecka, żeby tylko zjadło, np. puszczanie bajek, miny, zabawki, robienie samolocika, śpiewanie piosenek. Wydaje się, że najmniej szkodliwe, a przy okazji zazwyczaj niepotrzebne. Poza tym obiecywanie nagród za zjedzenie albo dawanie kar za niezjedzenie (to raczej do wcześniejsze kategorii).

Co mnie dziwi? Regularne dopytywanie się rodziców w przedszkolu, czy dziecko zjadło i czy wszystko zjadło. Zadziwia i śmieszy, gdy rodzic gania z łyżeczką za dzieckiem, np. po placu zabaw. 

Jak zachęcić dziecko do jedzenia? Nie trzeba w ogóle tego robić, bo o to zadbała już sama Matka Natura wyposażając organizm w głód. Nie nakłaniam do głodzenia dziecka, ale do tego, żeby miało szansę go poczuć. Warto zaufać naturze i samemu dziecku, które wie, ile powinno zjeść. Dodatkowym motywatorem jest na pewno atrakcyjna forma pożywienia: ciekawy kształt, kolor, konsystencja, dobry czy interesujący smak potrawy, piękny zapach. Mądrzy lekarze na apetyt przepisują dużo ruchu na świeżym powietrzu. Najlepiej podawać między posiłkami. Starsze dzieci można zachęcać prezentując walory odżywcze produktów, ich pozytywny wpływ na zdrowie... STOP! to pułapka. Oto artykuł na ten temat.

Duże znaczenie ma pozwolenie maluchowi na swobodę w jedzeniu poprzez danie mu wyboru i zgodę na samodzielność (jak w metodzie BLW).  Na początku posiłki trwają długo, a sprzątanie jeszcze dłużej, ale dzięki temu mały człowiek je chętniej, bez niepotrzebnego stresu, wierzy w swoje możliwości. Dla rodzica oznacza to także więcej spokoju i coraz mniej zajęcia z karmieniem. Na początku dziecko używa rąk, ale potem, obserwując dorosłych, bardzo szybko zabiera się za łyżkę, widelec, nóż. "Ładnie je" nie znaczyło dużo, ale samodzielnie i z przyjemnością.

Hanusia (wtedy 0;7) je za pomocą rączek
Idusia sprawnie posługuje się łyżką,
całkiem nieźle radzi sobie z widelcem,  czasem używa też noża jako noża
albo w funkcji łyżki (jak na zdjęciu) czy widelca
Na koniec rodzaj autorefleksji. Ciekawe jest, że my, dorośli często wymagamy od dzieci więcej niż od siebie samych. W kwestii mamy wiele na sumieniu: jemy byle jak, nieregularnie, w biegu i byle co, pozwalamy sobie na różne żywieniowe grzeszki, objadamy się albo znów stosujemy diety czy nawet głodzimy się. Dajemy sobie prawo do preferencji smakowych. Swoim dzieciom natomiast każemy jeść zdrowo, dużo, co podane i na żądanie (rodzica).


2 komentarze:

  1. Zwykle niejadki z tego wyrastaja. Swietnie sobie radza z jedzeniem. Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wsparcie! Ida dobrze sobie radzi z jedzeniem, tyle że nieczęsto coś je smakuje...

    OdpowiedzUsuń