piątek, 22 marca 2013

Duchy, zmory, stwory i inne potwory



Pamiętam, że w dzieciństwie kuzynka straszyła mnie bobem. Nie wiedziałam, co to było, to bobo, pewnie dlatego bardzo się go bałam. Dopiero ostatnio dowiedziałam się, że według wierzeń ludowych to mała, brzydka i złośliwa istota, prawdopodobnie demon. Szczególnie na wsiach wmawiano też dzieciom, że jeśli będą niegrzeczne, to je zabierze dziad z worem albo Cygan. Ewentualnie sąsiad. Jeszcze całkiem niedawno w jednym z przedszkoli panie zachęcały dzieci do jedzenia, przedstawiając wizję zalanego przedszkola (resztki jedzenia zatkają odpływ) albo (co już całkiem niedopuszczalne) wmawiały dzieciom, że jeśli nie zjedzą, to mama nie przyjdzie po nie. Dawniej w ogóle częściej straszono dzieci i chyba uważano, że to świetny (bo skuteczny) sposób, aby uzyskać ich posłuch. 

Na szczęście teraz coraz rzadziej stosuje się takie praktyki. Czasem jeszcze można usłyszeć coś o lekarzu, dentyście, szpitalu czy zastrzykach, co jednak nie tylko może nie zachęcić dziecka do dbania o zdrowie, ale wręcz skutecznie zniechęcić do poddania się leczeniu, gdy zajdzie taka potrzeba. Kiedyś o tym zapomniałam, postraszyłam córkę wizyta u lekarza, na co ona (na szczęście) odparła, że lubi panią doktor.

Lepsza jest motywacja pozytywna niż negatywna. Dzieci mają wystarczająco dużo powodów, żeby się bać, lepiej im oszczędzić niepotrzebnych strachów. Jeśli już straszyć to poprzez ukazanie realnych konsekwencji. Aby zachęcić malucha do mycia zębów, warto przedstawić wizję pięknych, czystych, lśniących i uśmiechniętych zębów, które będą jego ozdobą. Jeśli to nie wystarczy można opowiedzieć o wstrętnych bakteriach, które trzeba wygonić za pomocą szczoteczki, pasty i wody. Dopiero gdy to nie pomaga, można wspominać o bolącym zębie, ale lepiej unikać krwistych opowieści o borowaniu.

Czasem jednak tylko straszenie okazuje się skuteczne. W sytuacji, gdy dziecko robi coś niebezpiecznego, co zagraża jego zdrowiu czy życiu, a inne sposoby nie działają. Trzeba jednak bardzo uważać. Raz zdarzyło się, że przesadziłam. Ponieważ moja latorośl zbliżyła się do czajnika z gorącą wodą, powiedziałam jej, że to jest wrzątek i gdyby go na siebie wylała, trzeba by z niej zdzierać skórę. Wiem, brutalne… Zadziałały emocje, a nie rozum. Hania rozpłakała się i zrobiło mi się jej żal. Jednak potem już nigdy nie zbliżyła się do gorącej wody…

Choć staramy się niepotrzebnie jej nie straszyć, w końcu musiał i u niej nadejść czas na lęki. Wszystko przez rozwój wyobraźni, która pozwala realizować się artystycznie, ale także wpuszcza do głowy różne strachy. Był okres psa, pająka i pajęczyny, potwora, potem duchów.

Jak sobie z tym radzimy? Nie całkiem sobie radzimy, ale próbujemy. Hania z własnej inicjatywy przeprowadza na sobie terapie oswajając się z tym, co budzi lęk. W czasie, gdy bała się pająka i pajęczyny, lubiła oplatać mieszkanie kordonkową nitką albo rolką foliowych worków na śmieci. Teraz mówi, że nie lubi dotykać pajęczyny, ale już może na nią patrzeć.


W sezonie na potwora ułożyła jego sylwetkę z kawałków papieru wydartego z książeczki i szczegółowo opisała jego wygląd.  




Następnie na tapecie wylądowały duchy. Gdy była chora i miała gorączkę, wydawało się jej, że w nocy przyszedł duch. Bardzo się go przestraszyła. Potem wciąż opowiada o duchach. Próbowała poradzić sobie z tym lękiem poprzez zabawę w „duchi”, próbę obejrzenia bajki o duchach („Tata wyłonc! To jest strasne!”), układanie wizerunku ducha z mozaiki. Wymyślała teorie, co duch lubi, a czego nie, np. lubi słodkie (jedzenie), a nie lubi ostrego (pasta do zębów) i nie lubi śmiechu.

Na zmory nocne trochę pomagają strażnicy:  gąsienica duża i mała (pomocnik). Jednak często nie wystarczają, nawet aniołek stróż, jedynie tata daje jeszcze radę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz