sobota, 23 sierpnia 2014

Letnie ludziki

W tym roku, razem z Hanią, zamiast tradycyjnych jesiennych ludzików, zrobiłyśmy letnie. Bardziej zielone, nieco niedojrzałe, ale nie bez uroku. Wykorzystałyśmy drucik i resztki jarzębiny po produkcji biżuterii oraz inne dary lata. Wszystkie elementy mocowałyśmy w podobny sposób - na wcisk. Oto nasze wyroby:

Nietoperek
Potwór z łuskami
Moherowy beret
Zajączek
Brudasek
Wiewiórka
Myszka Miki
Potwór z jednym okiem

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Lato jarzębinowe 2014 edition

W tym roku zbiory jarzębinowe zaczęłyśmy wcześnie... Zamiast jesieni będzie lato jarzębinowe.


Dwa lata temu produkowałyśmy z Hanią korale, w ubiegłym tworzyłyśmy przestrzenne konstrukcje. Najpierw międzyjarzębinowy łącznik był wiotki (nitka), potem sztywny (wykałaczka), przyszedł czas na giętki (drucik). Miało być nowe wydanie trójwymiarowych konstrukcji, ale akurat natknęłam się w Empiku na drucik to robienia biżuterii (jest tam teraz wiele akcesoriów tego typu).


Hania prezentuje nasze jarzębinowe wytwory:


Ponieważ nie ma jeszcze przebitych uszu, kolczyki musiałam zaprezentować ja (można kupić specjalne zawieszki, my nie miałyśmy):



Na razie nie mamy planów na przyszły rok...


sobota, 9 sierpnia 2014

Jak ładnie je!

- Jak ona ładnie je! Chciałabym, żeby moje dzieci tak jadły! - usłyszałam od innej mamy w czasie wakacyjnego wyjazdu. Byłam zdziwiona, ponieważ chodziło o Idę (1;10), która: większość swojego życia przesiedziała na trzecim centylu (a bywała i niżej), do trzeciego miesiąca życia średnio co drugi dzień zwracała zawartość swojego żołądka, za nic w świecie nie chciała mleka z butelki, słoiczkowego jedzenia ani papek przygotowanych przeze mnie. Jadała mało, a w czasie ząbkowania i częstych infekcji, bardzo mało. Badania i wizyty u różnych specjalistów nic nie wykazały, poza alergicznością.

Idusia (wtedy 0;5) nie chce kleiku ryżowego
Bałam się o nią, ale starałam zrozumieć i nie zamęczać. Owszem, dwa razy w akcie desperacji chciałam ją zmusić do jedzenia, ale potem płakałyśmy obie, a poza tym było to całkowicie nieskuteczne. Na sumieniu mam jeszcze kilka lżejszych sposobów nakłaniania, tzn. zabawianie zabawkami i śpiewanie piosenek, z czego nie jestem dumna, ale było to dawno i nie potrafiłam inaczej. Dlatego rozumiem tych, którzy stosują różne praktyki na niejadkach, choć ich nie pochwalam, natomiast na jadkach - już nie.

Sama byłam niby-niejadkiem. Wystaną w długiej kolejce szynką konserwową malowałam wzorki na ścianie. Za to sama ściana smakowała mi o wiele bardziej (prawdopodobnie niedobór wapnia), poza tym margaryna, słonina i mięso z nutrii. Mój brak apetytu był leczony citropepsinem oraz (chyba) szwedzkimi żółtymi tabletkami zdobytymi przez ciocię pielęgniarkę. Oba medykamenty były bardzo smaczne, tabletki wykradałam nawet potajemnie z szafki, jednak zwiększały one apetyt jedynie na nie same.

Dwa jedzeniowe koszmary z mojego dzieciństwa to oczywiście szpinakowa breja z przedszkola, poza tym flaki. Pamiętam dobrze szczególnie tą ostatnią potrawę, do której zjedzenia byłam zmuszana na zasadzie "będziesz siedzieć aż zjesz", co skończyło się zwymiotowaniem jej do talerza, a efekcie zaowocowało jeszcze większą nienawiścią do niej, a także do osoby nakłaniającej. Jednak był też pozytywny efekt tego doświadczenia - zbyt dobrze wszystko pamiętam, żebym sama zmuszała swoje czy cudze dzieci do zjedzenia czegokolwiek (poza lekarstwami i poza dwoma chwilami słabości...).

Co mnie oburza w temacie jedzenia? Przede wszystkim zastraszanie. Najgorsze, które usłyszałam (z opowieści) to tekst pani w przedszkolu: "Jedz, bo inaczej mamusia po ciebie nie przyjdzie". Trochę lżejszego kalibru (gdy mój brat chodził do przedszkola): "Jak nie zjesz, zatka się zlew i zaleje całe przedszkole". Myślę i mam nadzieję, że teraz takie historie już się nie zdarzają. I w końcu: "Siedź aż zjesz" - jeszcze lżejsze tortury, ale wciąż tortury.

Co mnie boli? Sytuacje, kiedy dorosły niby łagodnie zachęca do zjedzenia, ale tak naprawdę stosuje na dziecku szantaż emocjonalny. "Łyżeczka za mamusię, za tatusia...", a potem idą po kolei wszyscy członkowie rodziny oraz znajomi. Sposób stosowany chyba już raczej przez starsze pokolenie, ostatni raz słyszałam z ust dziadka w stosunku do wnuczka w czasie tegorocznych wakacji. Nie podobają mi się także następujące "zachęty": "Tatuś tak ciężko pracuje na jedzenie/Mamusia tak się namęczyła przygotowując ten posiłek, a ty nie chcesz jeść", a w wersji dla dorosłych: "Co, nie smakuje ci?". Do niezdrowych technik zaliczyć można nakłanianie do zjedzenia "całego talerzyka" (bo tak wypada albo żeby się nie zmarnowało) oraz wprowadzanie do posiłków elementu rywalizacji (w przedszkolu mojej córki był to konkurs na króla obiadu - kto pierwszy zjadł obiad, otrzymywał tytuł i nagrodę).

Co mnie martwi? Wszelkie sposoby zabawiania dziecka, żeby tylko zjadło, np. puszczanie bajek, miny, zabawki, robienie samolocika, śpiewanie piosenek. Wydaje się, że najmniej szkodliwe, a przy okazji zazwyczaj niepotrzebne. Poza tym obiecywanie nagród za zjedzenie albo dawanie kar za niezjedzenie (to raczej do wcześniejsze kategorii).

Co mnie dziwi? Regularne dopytywanie się rodziców w przedszkolu, czy dziecko zjadło i czy wszystko zjadło. Zadziwia i śmieszy, gdy rodzic gania z łyżeczką za dzieckiem, np. po placu zabaw. 

Jak zachęcić dziecko do jedzenia? Nie trzeba w ogóle tego robić, bo o to zadbała już sama Matka Natura wyposażając organizm w głód. Nie nakłaniam do głodzenia dziecka, ale do tego, żeby miało szansę go poczuć. Warto zaufać naturze i samemu dziecku, które wie, ile powinno zjeść. Dodatkowym motywatorem jest na pewno atrakcyjna forma pożywienia: ciekawy kształt, kolor, konsystencja, dobry czy interesujący smak potrawy, piękny zapach. Mądrzy lekarze na apetyt przepisują dużo ruchu na świeżym powietrzu. Najlepiej podawać między posiłkami. Starsze dzieci można zachęcać prezentując walory odżywcze produktów, ich pozytywny wpływ na zdrowie... STOP! to pułapka. Oto artykuł na ten temat.

Duże znaczenie ma pozwolenie maluchowi na swobodę w jedzeniu poprzez danie mu wyboru i zgodę na samodzielność (jak w metodzie BLW).  Na początku posiłki trwają długo, a sprzątanie jeszcze dłużej, ale dzięki temu mały człowiek je chętniej, bez niepotrzebnego stresu, wierzy w swoje możliwości. Dla rodzica oznacza to także więcej spokoju i coraz mniej zajęcia z karmieniem. Na początku dziecko używa rąk, ale potem, obserwując dorosłych, bardzo szybko zabiera się za łyżkę, widelec, nóż. "Ładnie je" nie znaczyło dużo, ale samodzielnie i z przyjemnością.

Hanusia (wtedy 0;7) je za pomocą rączek
Idusia sprawnie posługuje się łyżką,
całkiem nieźle radzi sobie z widelcem,  czasem używa też noża jako noża
albo w funkcji łyżki (jak na zdjęciu) czy widelca
Na koniec rodzaj autorefleksji. Ciekawe jest, że my, dorośli często wymagamy od dzieci więcej niż od siebie samych. W kwestii mamy wiele na sumieniu: jemy byle jak, nieregularnie, w biegu i byle co, pozwalamy sobie na różne żywieniowe grzeszki, objadamy się albo znów stosujemy diety czy nawet głodzimy się. Dajemy sobie prawo do preferencji smakowych. Swoim dzieciom natomiast każemy jeść zdrowo, dużo, co podane i na żądanie (rodzica).


sobota, 2 sierpnia 2014

Ojciec uczy syna...

…dzielić się z innymi
Piaskownica. Letnie przedpołudnie. Krzyś bawi się nową ciężarówką. Adaś ma wywrotkę, ale bardzo podoba mu się auto nieznajomego. Zaczyna mu ją wyrywać. Krzyś kurczowo trzyma zabawkę w rękach i nie ma zamiaru wypuścić. Do akcji wkracza tata Krzysia:
-Synu, pożycz chłopcu samochód. Chłopczyk na pewno pobawi się i zaraz odda.
-Nie, to moje!
-No nie bądź egoistą.
-Ale to mój samochód! Na pewno zepsuje.
-Jestem pewien, że nie zepsuje. No, pożycz koledze.
-To nie jest mój kolega! I on ma swoje autko.
-Ale nie ma takiego, jak ty.
-To niech sobie kupi!
-No już daj, daj. Trzeba się dzielić z innymi.
Adaś wyrywa Krzysiowi samochód. Ten zaczyna płakać. Tata pociesza syna:
-Nie becz, przecież zaraz ci odda!
***

…ładnie zjadać z talerzyka
Dom. Pora obiadowa. Są ziemniaczki, kotlecik mielony i buraczki. Krzyś nie chce jeść obiadu. Grzebie po talerzu. Do akcji wkracza tata:
-No jedz. Jak nie zjesz, nie dostaniesz deseru. Nie będzie czekoladki.
-Chcę czekoladkę!
-To najpierw zjedz obiadek. Jest zdrowy.
-Ale ja tego nie lubię!
-Czego nie lubisz?
-Buraczków.
-To zjedz chociaż ziemniaki i mięso.
-Ale się ubrudziło.
-Co się znowu ubrudziło?
-No, ziemniaki i kotlecik. Na czerwono.
-Nie szkodzi. Jak będziesz jadł, będziesz duży i silny jak tata. Chcesz być jak tata?
-Chcę.
-To jedz.
-Ale ja nie lubię buraków!
-No to cię pokarmię. Jeden widelczyk za mamusię, drugi za tatusia… Nie kochasz tatusia?
-Nie kocham buraka!
-Tatuś ciężko pracuje, żebyś miał co jesz, a ty nie jesz?
-Nie lubię…
-W takim razie będziesz tu siedział, aż zjesz. Do oporu!

***

…samodzielnie zasypiać
Dom. Pora na dobranoc. Jest już późno, ale Krzyś nie może usnąć.
-Mamo, chce mi się pić?
-Wypiłeś dużo na kolację, ale mogę dać ci łyczka wody.
-Boję się, tu jest ciemno…
-Masz zapaloną lampkę. Czego się boisz?
-Ktoś jest za zasłoną?
-Kto?
-Nie wiem. Boję się!
-Zaraz sprawdzimy. Zobacz, nikogo nie ma.
Mama przytula synka.
-Zobacz, ta gąsienica to twój strażnik. Gdyby ktoś cię chciał skrzywdzić, ona cię obroni. Albo mamusia. Albo tatuś.
Do pokoju wchodzi tata.
-No, dosyć tych przytulanek na dzisiaj. Synu, jesteś mężczyzną, a prawdziwy mężczyzna jest twardy i niczego się nie boi. Śpij !
Rodzice rozmawiają po wyjściu z pokoju Krzysia. Tata kontynuuje:
-Dajesz sobą rządzić! Nie widzisz, jak tobą manipuluje? Rozpieścisz go, w zasadzie już to zrobiłaś…
-Krzyś potrzebuje naszej uwagi i miłości. Jest jeszcze dzieckiem.
-Najwyższy czas, żeby dorósł!


***

Biuro, przed południem. Kolega z pracy zwraca się do ojca Krzysia:
-Słuchaj Paweł, jest sprawa. Potrzebuję samochodu na dziś wieczór. Obiecałem żonie, że pojedziemy do Ikei, a z mojej cytryny zaczęło kapać.
-Wiesz, bardzo chętnie, ale akurat dzisiaj Gocha ma wizytę u lekarza. Może innym razem?
-Szkoda, ale OK. Nie ma sprawy. W każdym razie dzięki za dobre chęci.

Dom. Późne popołudnie. Paweł wraca z pracy.
-Wiesz Gocha, jaki pomysł miał dziś Stefan? Chciał ode mnie pożyczyć Srebrną Strzałę. Wyobrażasz sobie? Moją Srebrną Strzałę!
-I co, pożyczyłeś kumplowi?
-Chyba ci słońce za mocno przygrzało, kobieto. Zaraz by mi zarysował, albo jeszcze gorzej. Poza tym, to żaden kumpel, tylko kolega z pracy. W zasadzie nawet nie kolega.


***

Dom. Wieczorem. Paweł pyta żonę:
-Gocha, co dziś na kolację?
-Jajecznica ze szczypiorkiem.
-Dobrze wiesz, że nie przepadam za szczypiorkiem. Nie mogłabyś dodać boczku?
-Skończył się. Zjadłeś dziś na śniadanie. Proszę, to dla ciebie.
-Czy ty zawsze musisz przesolić?


***

Dom. Późny wieczór. Paweł stoi za żoną i obejmuje ją.
-Kochanie, a może by tak małe bara-bara?
-Wiesz, jestem dziś trochę zmęczona. Miałam ciężki dzień.
-Eee, nie bądź taka. Bez tego nie usnę…
-Przepraszam, ale dziś naprawdę nie mam nastroju.
-I pewnie boli cię głowa… Idę na sofę. Bye!